Bartek był facetem jak każdy inny. Dla jednych przystojnym i ciekawym dla innych niekoniecznie. Poznałem go dopiero przy drodze, w mieście, które uznawane było za miejscowość letniskową. W tego typu miejscowościach bogiem jest pieniądz, toteż Bartek robił co mógł aby je zdobyć.
Nie miał pracy, rodziny, domu... Nie wiem do końca czy nie miał tego wszystkiego czy może nie chciał mieć.Żebrał. Niewidomy mężczyzna, jeden z wielu ubogich, który niczym szczególnym się nie wyróżniał. Biedny człowiek, których tam nie brakowało, wyciągał dłoń przed siebie, licząc za każdym razem na łaskę i niełaskę przechodzących tamtędy ludzi.
Być może taki już się urodził, a może próbował po prostu pozbyć się w ten sposób na zawsze wspomnień, bólu i wszystkiego co dotychczas związane było z rzeczywistością... Nigdy o tym jednak nie mówił. Siedział skulony przy drodze z płaszczem na ramionach, który jako jedyny go przytulał jednocześnie będąc wszystkim co posiadał. W ten sposób codziennie z wyciągniętą przed siebie dłonią żebrał o każdy przejaw dobroci, o każdy grosz uczucia, by przetrwać kolejny dzień.
Otrzymywał od ludzi jedynie to, co im zbywało, zwykłe ochłapy, nic szczególnego. Nieustający głód i brak pewności jutra powodowało u Bartka to, że przyjmował wszystko co mu dawali, wszystko co mu "wpadło w ręce". Dla niego każdy datek był przejawem jakiegoś "dobra", dziwnie pojętej łaski. A przecież nikt nie zaproponował mu domu, miłości, pracy, czegoś stałego, pewnego...Choć jestem pewien, że tego właśnie pragnął.
Od dłuższego czasu w mieście głośno było o jakimś człowieku, który ma możliwości i środki do tego by pomagać takim ludziom jak Bartek i czyni to. Ponoć wielu już skorzystało z Jego pomocy. Bartek słyszał już o tym człowieku jednak wychodził z założenia, że lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu dlatego też nie ruszał się z miejsca do którego prawdopodobnie już się trochę przyzwyczaił.
Kiedy ów człowiek opuszczał już miasto, drogą powrotną, którą sobie wybrał była właśnie ta, przy której siedział i żebrał Bartek. Do dzisiaj nie wiem czy to był czysty przypadek czy być może zamierzone działanie. Człowiek ten bowiem słynął z tego, że wszytko co robił, którędy chodził i gdzie przebywał nie było nigdy zwykłym przypadkiem...
Bartek miał teraz swoje "pięć minut". Chwila, która mogła zadecydować o dalszym jego życiu. Moment, w którym ważyło się jego być albo nie być...
I nagle sam zobaczyłem tego człowieka. Zamarłem. Jakbym Go już kiedyś spotkał... Nie, nie spotkał. Jakbym Go znał od dawna, a raczej jakby On znał mnie od dawna i po latach nieobecności znowu zobaczył! To delikatne, pełne ciepła i miłości spojrzenie...Tak, On patrzał z miłością! Jego wzrok pełen troski i współczucia, a zarazem zdecydowania i pewności siebie powodował u mnie niewyobrażalny spokój i coś, czego nie potrafię wyrazić słowami...
- "JEZUSIE, SYNU DAWIDA, ULITUJ SIĘ NADE MNĄ!!!"
- "Jezusie?" - o co chodzi???
Ludzie, którzy go znali zaczęli uciszać Bartka. Ten jednak krzyczał jeszcze głośniej: "JEZUSIE, SYNU DAWIDA, ULITUJ SIĘ NADE MNĄ!!!"
Człowiek z kilkudniowym zarostem, o dużych pięknych oczach i smukłej sylwetce przystanął i rzekł: "Zawołajcie go!"
Słyszałem jak ktoś z ludzi powiedział do Bartka: "Bądź dobrej myśli, wstań, woła cię". Ten nie zwlekając dłużej, zrzucił z siebie płaszcz, który jak sam mówił był jedyną wartością jaką posiadał, teraz jednak go porzucił i podszedł do Niego. Stanął przed człowiekiem, którego wydawało mi się, że znam od zawsze. Miał coś takiego w sobie, że przez serce przemknęła mi myśl "czemu to nie ja przed Nim stoję?! Dlaczego to nie ja Go zawołałem? Przecież mógłbym..."
Nagle moje rozterki przerwał głos ciepły jak powiew wiosennego wiatru " Co chcesz abym dla ciebie zrobił?" Bartek bez wahania, bez chwili zastanowienia, jakby od dawna wiedział co powiedzieć i odrzekł: "Nauczycielu mój, abym przejrzał!".
W odpowiedzi usłyszał: "Idź, twoja wiara cię uzdrowiła".
Bartek w momencie wypowiadanych słów przejrzał! Odzyskał wzrok! Chciałem zapytać go skąd miał tą pewność?! Skąd wiedział, że to ta chwila?! Ten moment?! Ten Człowiek...Skąd ??!!!
Bartku! Dlaczego właśnie dałeś mi siebie poznać?! Czemu właśnie mi pokazałeś swoje życie?!!! Po co?!!!
Poszedłeś za Nim Drogą... Poszedłeś, ja zostałem. Tak przyszli do Jerycha. Gdy wraz z uczniami i sporym tłumem wychodził z Jerycha, niewidomy żebrak, Bartymeusz, syn Tymeusza, siedział przy drodze. Ten słysząc, że to jest Jezus z Nazaretu, zaczął wołać: "Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!" Wielu nastawało na niego, żeby umilkł. Lecz on jeszcze głośniej wołał: "Synu Dawida, ulituj się nade mną!" Jezus przystanął i rzekł: "Zawołajcie go!" I przywołali niewidomego, mówiąc mu: "Bądź dobrej myśli, wstań, woła cię". On zrzucił z siebie płaszcz, zerwał się i przyszedł do Jezusa. A Jezus przemówił do niego: "Co chcesz, abym dla ciebie uczynił?" Powiedział Mu niewidomy: "Rabbuni, żebym przejrzał". Jezus mu rzekł: "Idź, twoja wiara cię uzdrowiła". Natychmiast przejrzał i szedł za Nim drogą. (Ewangelia wg św. Marka. Rozdział 10, wersety od 46-52)
Komentarz:
Bartek jest żebrakiem, dodatkowo ślepym żebrakiem. Można zaryzykować stwierdzenie, że stoi niżej społecznie. Narratorem może być każdy z nas. Żebrak, ślepy żebrak rozpoznaje bez wahania w przechodzącym człowieku Jezusa, narrator niestety nie. Coś tam kojarzy, coś poruszyło się w jego sercu ale nic z tym nie robi. Bartek rusza za Jezusem, narrator zostaje w tym samym miejscu, bijąc się z własnymi pytaniami, które pozostają bez odpowiedzi. Czyżby racjonalizm zdobytej wiedzy przesłaniał mu istotę wiary? A może najzwyczajniej zabrakło mu odwagi aby w otaczającej go rzeczywistości i przy jego statusie społecznym przyznać się przed sobą, że w przechodzącym człowieku rozpoznał Jezusa i zawołać "Jezusie synu Dawida ulituj się nade mną!". Kto tak naprawdę był tu (i pozostał) "ślepcem" nie dostrzegającym idącej Miłości?!
Bartek udowodnił, że-brak miłości RODZI dopiero jej pragnienie. Reszta jest Darem! Wystarczy tylko zostawić "swój płaszcz", do którego się przyzwyczailiśmy, aby przyjąć Dar i pójść za Nim by już nigdy więcej nie stracić oczu...