W poniższym artykule nie przeczytasz o leczeniu ale o wyzdrowieniu. Nie w wyniku wiedzy, a wiary. Nie ze względu na „zasługi”, tylko z miłości. Choroba to nie książka skarg i zażaleń w stosunku do całego świata. To czas, w którym człowiek na nowo odnajduje to, co przez lata tracił: czas, odpoczynek, przyjaciół, miłość… Wszystkie te rzeczy odzyskują wtedy swoje znaczenie i wartość. Dobrze jeśli tak jest. W przeciwnym razie, będzie to droga przez mękę roszczeń, użalania się nad sobą i wzajemnych pretensji.
Ale najgorszy nie jest sam fakt choroby, a lęk, który często nam towarzyszy przez większość życia.
Kiedy jest w nas dużo lęku - uciekamy przed tym co dobre, szlachetne i czyste. Istnieje w nas łatwość oskarżania innych, przekręcania faktów, przypisywania innym złych zamiarów. W lęku pojawia się nadmiar upadków i nadmierne zajmowanie się jedynie sobą. Jesteśmy skłonni do oszukiwania (często siebie samych), życia pozornego, nakładania masek; uciekamy od tego, co jest prawdą w kierunku zakłamania, prowadzenia określonej gry, która zaciemnia prawdę o nas. W lęku istnieje łatwość demoralizowania siebie oraz innych. Do lęku, w którym żyjemy trzeba dopuścić najpierw Jezusa Zmartwychwstałego. Bo tylko On może nas z niego wyprowadzić. Bez Niego będziemy wierzyli własnej iluzji, którą tworzymy przez lata.
Dlaczego piszę o Jezusie? Bo tylko On wycisza w człowieku ów lęk, a serca napełnia pokojem! Żaden lek tego nie zrobi. Zmartwychwstanie jest powrotem do życia, zwycięstwem nad chorobą i śmiercią. Ale nie można być zdrowym będąc zniewolonym lękiem, a tym samym pozbawionym pokoju serca.
W jaki sposób uwolnić się od terroru lęku w naszej codzienności? Prosić o Jego pokój i przyjąć dar pokoju. Pozwolić by sączył się on w serce w sposób niewidzialny, cichy przez codzienne słuchanie (słyszenie) i oglądanie tego, co Jezus mówił, jak reagował na człowieka, jak patrzył, dotykał, dokąd chodził. Trzeba upaść przed Nim na kolana, jak uczyniły to niewiasty, objąć Go za nogi i oddać pokłon. Objąć za nogi oznacza wejść w bliskość, więź, nawiązać kontakt z Jezusem - Nauczycielem, zamiast „nakręcać” się własnymi myślami i realizować jedynie siebie.
Zatem sursum corda! I nie lękaj się, bo Ja jestem z tobą - (przeczytaj całość – księga Izajasza rozdz.43 werset od 1-7 a w miejsce imienia "Jakub" wstaw swoje imię.)
Na początek wystarczy.
C.D.N.
Był sobie chłopiec Kuba, który miał bardzo zajętych rodziców. Tatuś ciągle gdzieś się śpieszył.
Mama na nic nie miała czasu. Przepraszam! Mówili, nie mogę się z tobą teraz bawić. Nie mam czasu. Gdzie się podział cały ich czas? dziwił się chłopiec Muszę go odnaleźć. Pewnego dnia spakował swój kolorowy plecaczek i wyruszył w podróż. Szedł bardzo długo, aż w końcu zobaczył żelazną wieżę. Na jej dachu kręciło się koło, takie jak rowerowe, tylko o wiele większe. A nad drzwiami wisiała tabliczka: KOPALNIA CZASU. Zwiedzanie od 8.00 do 16.30. W małym okienku siedział jakiś pan. Był odwrócony do Kuby plecami. Na plecach miał wielkie skrzydła... Przepraszam bardzo! zawołał chłopiec. Nie ma zwiedzania mruknął pan, nie odwracając głowy. Proszę przyjść jutro. Ala ja szukam czasu dla mojej mamy i taty. A, rozumiem! zaśmiał się pan. Odwrócił się i okazało się, że ma prawdziwy anielski uśmiech. Otworzył drzwi i wpuścił Kubę do środka. O! przestraszył się chłopiec Czy to jest klatka na tygrysy? Nie, to jest winda górnicza uśmiechnął się anioł. Trzymaj mnie mocno za rękę i niczego się nie bój. Winda jechała w dół i w dół, i w dół...
Migały światełka, podłoga się trzęsła i Kubie zdawało się, że już nigdy się nie zatrzymają... ŁUBU-DU! rozległo się nagle. Głębokość trzysta metrów! oznajmił anioł. Włożył na głowę kask ze światełkami i podał Kubusiowi taki sam. Najpierw szli wąskim korytarzem, gdzie na ścianach wiły się kable i rury. Potem zrobiło się bardzo jasno i Kuba zobaczył wspaniałą jaskinię. To była jaskinia skarbów! Wszędzie, na ścianach, na suficie i nawet pod nogami, błyszczały kolorowe kryształy. Witam nocną zmianę! zawołał anioł do pracujących przy ścianach kolegów. Popatrz! powiedział do Kuby. To są kryształy czasu. Jest tu czas na wszystko: na rozrzucanie zabawek i na zbieranie, na płakanie i na śmiech, na gadanie i na milczenie... - Dla mamy i taty? przerwał mu Kuba Proszę, niech pan znajdzie coś dla taty i mamy! Anioł wziął kilof i odrąbał od ściany wielki kryształ, granatowo - pomarańczowo - zielony w kropeczki. Kuba podziękował, pożegnał się ze wszystkimi aniołami i wyruszył w powrotną drogę.
Chłopiec spieszył się i pędził ile sił w nogach. Zdążył akurat na kolację wigilijną. Wszyscy chcieli ucałować i poprzytulać Kubę, bo okropnie się za nim stęsknili. Poczekajcie! poprosił chłopiec Posłuchajcie! Mam tu prezent dla nas wszystkich, ale musi stać na stole. Zgoda? Oczywiście! Powiedzieli rodzice. Uściskali synka i postawili kryształ w miejscu, w którym prosił... Od tej pory wszystko się zmieniło. Tata Kuby wcale się nie śpieszył, mamie wystarczało czasu na wszystko. Rodzice mieli czas i na zabawę, i na pracę. Powiedz, skąd wziąłeś ten kryształ? pytali synka. Gdzie go znalazłeś? Opowiem wam odpowiedział Kuba. Ale jeszcze nie teraz. Kiedy przyjdzie na to czas... I uśmiechał się tajemniczo.
Stosowanie ziół wymaga cierpliwości. Nie dlatego, że działają wolniej ale dlatego że dokładniej. Ziołami sięga się przyczyn, których pokłady nie rzadko leżą w dalekiej przeszłości naszego organizmu - pospolicie mówiąc – zalegają.
Pewien człowiek od lat zmagający się z chorobą układu krążenia został skierowany przez swojego lekarza na zabieg koronografii, który miał być wykonany za ok. 3 tygodnie od dnia wizyty. Przychodzi do sklepu zielarskiego i chce zakupić zioła poprawiające przepływ krwi w żyłach, mówiąc: „Proszę o jakieś mocne zioła na krążenie tylko takie które szybko działają bo za 3 tyg. mam zabieg”. Ekspedientka odpowiedziała zgodnie z prawdą, że nie ma takiego zioła ale jest proces terapeutyczny, który pozwala ten stan poprawić. Lecz potrzebny jest na to czas. Na to Pan odpowiada, że w takim razie te zioła są nic nie warte.
Człowiek przez większość życia w ogóle nie dba o swoje zdrowie, tłumacząc się pracą, obowiązkami i brakiem czasu. Zatem to nie on słucha swojego organizmu ale organizm musi podporządkować się jemu (zazwyczaj wszyscy inni dookoła również). Natura jest inna. Ona ma cierpliwość, długo czeka by człowiek postępował inaczej niż dotychczas. Później upada, a człowiek razem z nią. I kiedy tak spadamy, budzimy się nagle i chcemy wszystko naprawić w czasie przez siebie wyznaczonym.
Zdrowie, miłość i wiara rodzi się ze słuchania. To nie „koncert życzeń”. Tu wszystko ma znaczenie, a pośpiech jest wskazany jedynie przy biegunce.
Ostatnimi czasy ponownie w internecie pojawiają się złowieszcze wizje zapowiadajace zbliżający się koniec świata. Jedną z nich miałaby być "przepowiednia" św.Ojca Pio. Na naszej stronie całkiem niedawno mówiliśmy o tym, iż Ojciec Pio jeszcze za życia był wielkim przeciwnikiem jakichkolwiek wizji przepowiadających przyszłość. Potwierdził to (żyjący do dzisiaj) jego syn duchowy o.Domenico Labellarte, jak również zakonnicy z Sanktuarium św.Ojca Pio k.Częstochowy. Autorzy internetowych tekstów powołują się na listy o.Pio wyrywając co niektóre cytaty z całości jego przekazu, tak by służyły własnemu celowi autora. Znając św.Ojca Pio prawdopodobnie dostali by najzwyczajniej za to po pysku. Ale tymczasem zasiewają lęk i niepokój w sercach ludzi, dla których ten czcigodny, biedny zakonnik jest przewodnikiem na drogach życia.
Szkoda, że nie pisze się tego na czym mu zależało: o nawróceniu, miłości bliźniego, grzechach nieczystośći , o wartościach rodzinnych wypływających z połączenia kobiety i mężczyzny w sakramencie małżeństwa. O miłości do Kościoła, szacunku dla kapłanów, o sakramencie pokuty i pojednania o tym, że człowiek nie powinien dłużej zwlekać ze spowiedziom jak osiem dni. Dlaczego nie chcecie pisać tego o czym on naprawdę mówł i co przeżywał. Ojciec Pio pisał i to wiele, zwłaszcza listów, które są prawdziwym arcydziełem duchowości. Listy to prawie cztery tysiące stron, zebranych w czterech tomach, przeważnie z okresu młodości, kiedy to podupadły na zdrowiu w pisaniu znajdował możliwość utrzymywania kontaktów ze swoimi duchowymi dziećmi i kierownikiem duchowym. Listy bardzo pomagały i nadal pomagają wielu ludziom pogubionym na drodze życia. W swoich listach podnosił słabych na duchu, umacniał, pocieszał, napominał ale nie straszył datami i wizją nadchodzącego kataklizmu. W jednym z listów pisał:” Strach jest większym złem niż samo zło. (CE, s. 33).
Zatem na czym zależy autorom owych "śmietnikowych przepowiedni"? Z pewnością nie na tym samym co Ojcu Pio.
Zdrowie nie zawsze oznacza to, czego dotyczy. Być zdrowym w dzisiejszym rozumieniu przeciętnego obywatela oznacza brak choroby. To prawda ale nie całkowita. Człowiek reagując na ból zarówno fizyczny jak i psychiczny, potwierdza zależność pomiędzy ciałem a duchem (w języku psychologii: soma i psyche). Ale obecnie nie będziemy skupiali się wyłącznie na objaśnianiu pojęć językowych. Zatem o naszej egzystencji współdecyduje ciało i duch.
Jeżeli mamy przysłowiowego „doła”, trudno wtedy mówić o dobrym samopoczuciu. Tak samo jest w momencie np. bólu zęba. Te dwie rzeczy stanowią o dobrym zdrowiu. „W zdrowym ciele zdrowy duch”, jak mówi przysłowie, choć naprawdę jest odwrotnie. To ze złych emocji organizm potrafi wydzielać więcej żółci (zgaga), spowodować przyspieszone bicie serca ( arytmia), czy bóle głowy. Oczywiście, istnieją również przyczyny typowo somatyczne ale gdyby przyjrzeć się początkom ich powstawania, w dużej mierze leżą one po stronie emocji, czyli słabego („chorego”) ducha.
Kiedy przychodzi czas leczenia, pragniemy raczej wtedy zajmować się ciałem, jego somatycznymi dolegliwościami aniżeli stanem ducha. Cóż za sprzeczności. Pragniemy by leczono nas przyczynowo, a kiedy do tego dochodzi, żądamy wyłącznie leczenia objawowego. Przykład: Przychodzi chory do lekarza… Co pani/panu dokucza?
Eliminując poprzez badania medyczne wszelkie choroby somatyczne dochodzimy bezpośrednio do człowieka, do jego wnętrza-emocji. Tak więc lekarz pyta:
No właśnie. Pragniemy leczyć własne oczekiwania zamiast źródła nękających dolegliwości. Ta droga zaprowadzi nas jedynie wokół własnej osoby i skończymy w punkcie wyjścia. To bardzo częste wydarzenie podczas większości terapii. Przychodząc do lekarza np. z bólem kolan, czy podwyższonym cholesterolem uważamy, że powinien zajmować się on jedynie tym, z czym do niego przychodzimy, ponieważ wg nas to jest najważniejsze. Pozwalamy na leczenie przyczynowe tylko pod warunkiem, że nie będzie ono dotyczyło naszego życia, postępowania czy sumienia.
Tak, właśnie sumienia. I nie mam tu na myśli jego oceny lecz właściwe rozeznanie(przez osoby do tego powołane) i ewentualną pomoc w przemianie. „Przecież to jest indywidualna sprawa każdego człowieka”-mówimy. Teoretycznie tak. Do czasu, w którym nie potrzebujemy leczenia przyczynowego i pragniemy likwidować jedynie objawy, stając się tym samym dożywotnim źródłem dochodowym na drodze do zdrowia.
Przeziębienia, infekcje, choroby, wirusy – dużo tego i dużo można by na ten temat pisać. Co roku w życzeniach świątecznych słyszymy: „życzę tobie przede wszystkim zdrowia…” Ale czy owo zdrowie naprawdę jest w stanie dać nam to, czego potrzeba?
Choroba i przeziębienie to dwa różniące się od siebie aspekty ingerujące w organizm ludzki.
Przeziębienie to chaos, w którym wirusy próbują wyłamać drzwi i wniknąć do ustroju – takiego „wewnętrznego dziedzińca”. Organizm zwykle w takiej sytuacji powinien uruchomić mechanizmy obronne, aby wróg nie spustoszył skarbca i nie zabił króla. Mogą (i powinny) towarzyszyć temu takie objawy jak: gorączka, ból, rozszerzenie naczyń, co często powoduje wyciek z nosa (prawie jak w bitwie). Uczucie zatkanego nosa, przekrwienie i obrzęk jego błony śluzowej mogą wskazywać na to, że nasz organizm zaczyna przegrywać z wirusem i tutaj zaczyna się choroba. Patogen wnika w głąb organizmu. Obrona zawiodła. Ale dlaczego? Co się stało?
Wróg się wzmocnił, człowiek osłabił. Rozpoczyna się zakażenie bakteryjne. Następuje zmiana charakteru wydzieliny na gęstą, zieloną o nieprzyjemnym zapachu z utrzymującą się długo gorączką. Ta akurat świadczy o tym, że organizm jeszcze nie złożył broni. Fervex, gripex itp. armaty dostatecznie ubiły gorączkę ale i obronę. Następuje rozszerzenie procesu zapalnego poza jamę nosowo-gardłową, na zatoki, uszy, oskrzela i płuca. Teraz mamy już do czynienia z chorobą. Królestwo padło. Król się ukrył – w sobie i w swojej chorobie, ponieważ i tak nie może już rządzić swoim państwem. Ale dlaczego do tego doszło? Co się stało? Takich pytań zazwyczaj już nikt sobie dzisiaj nie zadaje. Wszyscy skupiają się na objawie (chorobie). Teoretycznie dobrze. W przypadku bezpośredniego zagrożenia życia nawet bardzo dobrze. Ale co dalej? Obrona poległa, więc korzystamy z pomocy zewnętrznej: szczepionki i specyfiki podnoszące odporność. To jak z państwem, które jest bankrutem i zaciąga dług, który „pomoże” mu egzystować-bo często trudno to nazwać normalnym życiem. Jeżeli w takiej sytuacji nie zatrzymamy się w codziennej bieganinie, aby zobaczyć ilu przyjaciół straciliśmy po drodze, o których powinniśmy szczególnie zabiegać, to podzielimy losy tych, którzy dożywotnie korzystają z kredytów by nie utopić się w długach…
O tym dlaczego król ukrył się w sobie i w swojej chorobie i czemu nie może już rządzić swoim państwem oraz jakich przyjaciół tracimy po drodze – na te i inne pytania będziemy sobie odpowiadać już wkrótce, na wykładzie otwartym w Coffee Club w Jastrzębiu Zdroju. Szczegółowe informacje po 10 stycznia w zakładce „Coffee Club”
Koniec świata może się zdarzyć 21 grudnia. Dokładnie w czasie, który wyznacza kalendarz Majów. Jednakże prawdopodobieństwo, że to nastąpi, jest równe stwierdzeniu, że ów koniec może przyjść każdego dnia. Ni mniej, ni więcej.
Temat chwytliwy
Nie da się ukryć, że temat jest chwytliwy. Dość wspomnieć, że w najbardziej popularnej wyszukiwarce internetowej hasło „koniec świata” daje blisko 10 milionów znalezionych w sieci wyników (dokładnie 9 880 000)! Konia z rzędem temu, kto zdecyduje się sprawdzić choćby co dziesiąte „proroctwo” czy przepowiednię, nie mówiąc już o dokładnym zaznajomieniu się z wyszukanymi propozycjami. Wobec tego zostają tylko daty, te „rewelacje z przymrużeniem oka”, które zaserwują nam największe stacje telewizyjne. Swoją drogą, bardzo to ciekawe, jak jednym newsem o wzgórzu we Francji, na którym zgromadzi się garstka 200 ocalałych z zapowiadanej przez Majów katastrofy, media potrafią zaciekawić miliony widzów na całym globie.
Kolejny koniec?
Warto tutaj przywołać innego ogólnoświatowego newsa. Pamiętamy wszyscy, jak wałkowano przepowiednię amerykańskiego pastora Herolda Kampinga, który stanowczo zapowiadał, że świat skończy się 21 maja 2012. Było to zresztą kolejne „proroctwo” amerykańskiego wizjonera, w pierwotnej wersji koniec miał nastąpić 6 września 1994. Obracając to wszystko w żart - skrupulatnym proponuję zabawę w wypełnianie tabelki z przepowiedniami. Bo, znając życie, podobnych sensacji przeżyjecie jeszcze kilka, zanim przyjdzie wam naprawdę odejść z tego świata.
Zamiast sensacji rozum i wiara
Przyglądając się tematowi natknąłem się na broszurę fundacji FAMSI (Foundation fot The Advencement of Mesoamerican Studies, INC), zajmującej się badaniem kultury starożytnych Ameryk. Autor publikacji zamieszczonej na stronie tejże fundacji pisze w tytule: „To nie jest koniec świata. Co starożytni Majowie mówią nam o roku 2012”. W kilkuczęściowym opracowaniu Mark Van Stone podaje dość szczegółowe informacje dotyczące kalendarza i koncepcji czasu, stworzonych przez Majów. Przyznam się, że bardziej wierzę takiemu rzeczowemu opracowaniu niż szybko zmontowanemu newsowi o małej francuskiej wiosce, która obawia się zalewu naiwnych i łatwowiernych tropicieli końców świata. Ale agencje informacyjne nie zajęły się poważnym badaniem, bo ono się nie sprzeda. Podobnie jak prawdziwa, chrześcijańska wiara w powtórne przyjście Jezusa na końcu czasów. Jej miarą nie jest oglądalność telewizyjnej zajawki, ale kształt naszego codziennego życia.
Koniec przyjdzie naprawdę
Wydaje się, że właśnie chrześcijańska wizja końca czasów jest najbardziej rozumna. Stroni bowiem od taniej sensacji, odcina się od konkretnej lokalizacji w czasie i przestrzeni owego końca wszystkiego. I w tym właśnie tkwi jej siła. Przypomnijmy zatem to, co w niej najważniejsze.
Po pierwsze - koniec niewątpliwie nastąpi. Chrystus w Ewangeliach zapowiada to bardzo wyraźnie. Cała Apokalipsa św. Jana, w obrazach poruszających wyobraźnię, przekazuje nam tę prawdę. Trzeba jednak podkreślić, że na nic zdadzą się wszelkie próby wyliczania daty końca czasów. „Lecz o dniu owym lub godzinie nikt nie wie, ani aniołowie w niebie, ani Syn, tylko Ojciec” - mówił Chrystus. Nie łudźmy się więc, że ktoś może mieć wiedzę większą od Syna Bożego.
Po wtóre, dla nas, chrześcijan, ów koniec wiąże się z przyjściem Jezusa i będzie wielką proklamacją Jego panowania nad światem, wielkim zwycięstwem miłości, dobra i prawdy. Dlatego w liturgii śpiewamy „Oczekujemy Twego przyjścia w chwale”.
Po trzecie, ponieważ zapowiadany w Objawieniu koniec może zdarzyć się każdego dnia (jak zaznaczyłem na wstępie), powinniśmy więc być na niego gotowi nie tylko 21 grudnia, ale 365 dni w roku.
Ks. Piotr Bączek (wp.pl7.XII.2012)
Zaczynamy pewien nowy okres - w pewnym sensie, oczywiście. Koniec wakacji, lata, początek roku szkolnego i nadchodząca jesień. To dla niektórych czas intensywnej pracy, dla innych czas przeziębień. W Chinach istnieje przysłowie, że "trudno jest leczyć człowieka na 3 dni przed śmiercią, lepiej jest leczyć na 3 lata przed chorobą". Ale do rzeczy. Aby w naszym organizmie był wysoki poziom odporności powinniśmy o to zadbać najpóźniej już latem ( choć najlepiej dbać o nią cały rok).
Właściwa dieta i pory spożywanych posiłków to podstawa. Pewnego dnia mój znajomy obudził się rano z bólem ucha. Przebieg takiej infekcji zależy od rodzaju zarazków i reakcji organizmu, a więc także od reakcji układu odpornościowego. W przypadku niektórych infekcji może upłynąć kilka dni, a nawet tygodni zanim pojawią się pierwsze objawy. Wiele objawów towarzyszących infekcjom, jak gorączka, pocenie się, wzmożone wytwarzanie śluzu czy luźny stolec, świadczy o tym, iż organizm próbuje pozbyć się zarazków. Jest to celowa reakcja organizmu, który stara się uporać z drobnoustrojami. Po ustąpieniu objawów organizm potrzebuje jeszcze czasu, aby odpocząć, ponownie nabrać sił. Musimy wówczas zadbać o regenerację układu immunologicznego, aby ponownie osiągnął pełną sprawność. Jeżeli tego nie uczynimy chodząc np. w porze deszczowej na pływalnię, nadmierne spożywanie słodyczy albo zamiast zwykłego wysiąkania nosa w chusteczkę wprowadzamy śluz do wewnątrz wtedy dochodzi do zakażeń bakteryjnych. Powodują one znacznie groźniejsze schorzenia: anginę, zapalenie zatok przynosowych, zapalenie oskrzeli, płuc czy zapalenie ucha środkowego.
Najczęściej bywa tak, że infekcja wirusowa niejako toruje drogę bakteriom, czyli poprzedza wystąpienie zakażenia bakteryjnego. Bywa również, że rozpoczyna się ono samoistnie ale to by świadczyło o kompletnym braku odporności. Żołądek i śledziona potrzebują w tym czasie ciepłego pożywienia, więcej zup (nie koniecznie rosołu!). Zbyt długie odżywianie się zimnym pokarmem (kanapki, ciasto, ciastka, napoje gazowane głównie coca-cola) upośledzają funkcje wątroby i żołądka. Upośledzenie śledziony oznacza zakwaszenie organizmu, a to z kolei może prowadzić (ale nie musi!) do alergii, zmian skórnych, kataru, czy zwykłego stanu rozdrażnienia, nie wspominając już o innych schorzeniach jak np. otyłość… Ale o niej już przy innej okazji.
Kiedy słucham zwierzeń ludzi - nieraz są to bardzo bolesne historie życia, staram się przede wszystkim usłyszeć jakie zranienia noszą w sobie, i pomóc im je nazwać, wypowiedzieć, a następnie podpowiedzieć drogę do ich zaleczenia. Ludzie pragną by ich życie stawało się lepsze ale nie słuchają. Często nadmiar przeżywanego bólu zamyka ich serce na słuchanie. Decydującą sprawą we właściwym sposobie słuchania nie jest bowiem to, co chcielibyśmy usłyszeć, ale usłyszenie tego, co faktycznie ktoś ma nam do powiedzenia, przekazania. Bardzo ważną rzeczą jest to, co zrobimy z tym, co usłyszeliśmy. Istotną sprawą jest tu pewne uporządkowanie. W sytuacji gdzie potrzeba pracy - chowamy się za wiarą. Tam gdzie potrzeba wiary, tłumaczymy wszystko wiedzą. Przykład? Proszę bardzo. Po przepisaniu receptury ziołowej ludzie mówią: „Ja wierzę w ziółka, że mi pomogą”. W tym przypadku nie potrzeba wiary lecz systematyczności w ich stosowaniu! Natomiast kiedy proszę, by ktoś choć trochę zmienił swoje nastawienie do życia i innych ludzi albo pomodlił się za drugą osobę, wtedy słyszę: „Sądzi pan, że to pomoże?” Albo jeszcze ciekawiej jest wtedy gdy ktoś, zapewniając o swojej wierze, ogląda wynik z badań lekarskich, zanim jeszcze rozpocznie się leczenie, i wynik nie jest tak zły jak wcześniej przypuszczano. Wtedy nie dziękujemy za „cud” lecz odetchniemy z ulgą mówiąc „Tam na razie go jeszcze nie ma” . A co byś powiedziała gdyby jeszcze wczoraj tam „był”, a dziś już „go” nie ma? – Notowalibyśmy nagły wzrost wiary. Na szczęście nie o taki wzrost w wierze chodzi. Szkoda tylko, że nie potrafimy dostrzegać małych, wielkich rzeczy.
Wiedza i wiara winny iść w parze ze sobą, uzupełniając się wzajemnie. Podobnie jest z ludźmi. Powinni trwać z sobą, uzupełniając się nawzajem, zamiast wzajemnie się przygnębiać. To bywa częstym początkiem wszelkich chorób.
Jak pisał Paulo Coelho: „Ludzie zawsze myślą na odwrót: Spieszy im się do dorosłości, a potem wzdychają za utraconym dzieciństwem. Tracą zdrowie by zdobyć pieniądze, potem tracą pieniądze by odzyskać zdrowie. Z troską myślą o przyszłości, zapominając o chwili obecnej i w ten sposób nie przeżywają ani teraźniejszości ani przyszłości. Żyją jakby nigdy nie mieli umrzeć, a umierają, jakby nigdy nie żyli”. – Bo słuchają tylko siebie.