W dzisiejszym „zabieganym” świecie zatraciło się pojęcie służby. Jego znaczenie wyparła chora ekonomia, która w konsekwencji tworzy brak zrozumienia, współczucia, czasu i miłości. Ale miłości prawdziwej, bezinteresownej.
Miłość w znaczeniu ewangelicznym zmniejsza cierpienie, ułatwia proces leczenia, mobilizuje siły organizmu do walki z chorobą. Ojciec Pio często powtarzał słowa: “ Jeżeli do łóżka chorego nie przyniesiecie miłości, to na nic nie zdadzą się lekarstwa”. Według myśli tego zakonnika z San Giovanni Rotondo idea niesienia ulgi w cierpieniu polega na trosce o całego człowieka, a więc uwzględnia całokształt jego bytu - nie tylko w znaczeniu fizycznym, lecz co bardzo ważne, również w wymiarze psychicznym i duchowym. Miłość ma na celu dobro i w ten sposób zmniejsza cierpienie.
Bez miłości choroba staje się wyrokiem, a lekarz, psycholog, ksiądz, bliźni - sędzią.
Idea niesienia ulgi w cierpieniu jest ciągle aktualna i dotyczy nas wszystkich, a szczególnie tych, którzy w sposób szczególny związani są ze słowem: „SŁUŻBA”. Współczesny człowiek bardzo potrzebuje miłości i Chrystusa. Bo tylko taka Miłość, daje sercu odpoczynek i wnosi pokój. Dzięki niej Dom Ulgi w Cierpieniu, którym może stawać się każdy z nas, a nie tylko szpital czy inne miejsce pomocy drugiemu człowiekowi, nie mieści się w schematach komercji, usług i roszczeń. Wymyka się z ram, do których często już przywykliśmy, które zdają się narzucać i opanowywać codzienne życie i współczesny świat. Dom, jakiego pragnął Ojciec Pio, wprowadza nową rzeczywistość, staje się według życzeń Założyciela miejscem, które w osobistym kontakcie z cierpieniem skłania do refleksji, do określenia na nowo swojego stosunku do Boga i bliźniego, inspiruje wewnętrzną przemianę, wydobywa z serca człowieka miłość i zachęca do dzielenia się wzajemnie tym, co w nas najlepsze.
Oby każde serce mogło stawać się takim Domem, aby w Domu było Serce.
Był sobie chłopiec Kuba, który miał bardzo zajętych rodziców. Tatuś ciągle gdzieś się śpieszył.
Mama na nic nie miała czasu. Przepraszam! Mówili, nie mogę się z tobą teraz bawić. Nie mam czasu. Gdzie się podział cały ich czas? dziwił się chłopiec Muszę go odnaleźć. Pewnego dnia spakował swój kolorowy plecaczek i wyruszył w podróż. Szedł bardzo długo, aż w końcu zobaczył żelazną wieżę. Na jej dachu kręciło się koło, takie jak rowerowe, tylko o wiele większe. A nad drzwiami wisiała tabliczka: KOPALNIA CZASU. Zwiedzanie od 8.00 do 16.30. W małym okienku siedział jakiś pan. Był odwrócony do Kuby plecami. Na plecach miał wielkie skrzydła... Przepraszam bardzo! zawołał chłopiec. Nie ma zwiedzania mruknął pan, nie odwracając głowy. Proszę przyjść jutro. Ala ja szukam czasu dla mojej mamy i taty. A, rozumiem! zaśmiał się pan. Odwrócił się i okazało się, że ma prawdziwy anielski uśmiech. Otworzył drzwi i wpuścił Kubę do środka. O! przestraszył się chłopiec Czy to jest klatka na tygrysy? Nie, to jest winda górnicza uśmiechnął się anioł. Trzymaj mnie mocno za rękę i niczego się nie bój. Winda jechała w dół i w dół, i w dół...
Migały światełka, podłoga się trzęsła i Kubie zdawało się, że już nigdy się nie zatrzymają... ŁUBU-DU! rozległo się nagle. Głębokość trzysta metrów! oznajmił anioł. Włożył na głowę kask ze światełkami i podał Kubusiowi taki sam. Najpierw szli wąskim korytarzem, gdzie na ścianach wiły się kable i rury. Potem zrobiło się bardzo jasno i Kuba zobaczył wspaniałą jaskinię. To była jaskinia skarbów! Wszędzie, na ścianach, na suficie i nawet pod nogami, błyszczały kolorowe kryształy. Witam nocną zmianę! zawołał anioł do pracujących przy ścianach kolegów. Popatrz! powiedział do Kuby. To są kryształy czasu. Jest tu czas na wszystko: na rozrzucanie zabawek i na zbieranie, na płakanie i na śmiech, na gadanie i na milczenie... - Dla mamy i taty? przerwał mu Kuba Proszę, niech pan znajdzie coś dla taty i mamy! Anioł wziął kilof i odrąbał od ściany wielki kryształ, granatowo - pomarańczowo - zielony w kropeczki. Kuba podziękował, pożegnał się ze wszystkimi aniołami i wyruszył w powrotną drogę.
Chłopiec spieszył się i pędził ile sił w nogach. Zdążył akurat na kolację wigilijną. Wszyscy chcieli ucałować i poprzytulać Kubę, bo okropnie się za nim stęsknili. Poczekajcie! poprosił chłopiec Posłuchajcie! Mam tu prezent dla nas wszystkich, ale musi stać na stole. Zgoda? Oczywiście! Powiedzieli rodzice. Uściskali synka i postawili kryształ w miejscu, w którym prosił... Od tej pory wszystko się zmieniło. Tata Kuby wcale się nie śpieszył, mamie wystarczało czasu na wszystko. Rodzice mieli czas i na zabawę, i na pracę. Powiedz, skąd wziąłeś ten kryształ? pytali synka. Gdzie go znalazłeś? Opowiem wam odpowiedział Kuba. Ale jeszcze nie teraz. Kiedy przyjdzie na to czas... I uśmiechał się tajemniczo.
Ojciec Pio urodził się w Pietralcina, we Włoszech, w dniu 25-ego maja 1887 r. Był czwartym dzieckiem Grazio Maria Forgione i Marii Giuseppa De Nunzio, nadano mu imię Francesco, po bracie, który zmarł wkrótce po urodzeniu. Już od wczesnej młodości, jego pragnieniem było wstąpienie do zakonu, w którym mnisi „nosili brodę”. Jego marzenie wstąpienia do Zakonu Kapucynów-Braci Mniejszych zrealizowało się w 1903 r, kiedy on został przyjęty do klasztoru w Morcone w Prowincji Foggia. W 1916 r., walcząc ze słabym zdrowiem, został on przeniesiony do klasztoru Matki Boskiej Łaskawej w San Giovanni Rotondo i tu już pozostał do końca życia. Ten skromny ksiądz, z San Giovanni Rotondo, we Włoszech, został pobłogosławiony przez Boga na wiele cudownych i tajemniczych sposobów. Życie Ojca Pio naznaczone było niezwykłą prostotą i pokorą. Słuchał wszystkich z miłością, nie obnosząc się z darami i charyzmatami, jakich udzielił mu Pan.
Takiego Ojca Pio poznałem, bo takim właśnie był człowiekiem. Życie tego pokornego zakonnika nadal codziennie pogłębiam dzięki Apostołom Jezusa Ukrzyżowanego, którego założycielem jest duchowy syn Ojca Pio-o.Domenico Labellarte. Dane mi było go poznać dzięki wspaniałym kapłanom- o.Janowi Bańkowskiemu i o.Egeniuszowi Lorek, którzy w Polsce i w świecie prowadzą Dzieło w Służbie Bożego Miłosierdzia. Przez ponad dwadzieścia lat pełnili oni posługę we Włoszech m.in. w San Giovanni Rotondo. Przez te wszystkie lata poznawali Ojca Pio podczas niekończących się rozmów z o.Domenico. Stąd uważam, że mogą oni powiedzieć więcej prawdziwych treści na temat Ojca Pio aniżeli nie jeden artykuł opisujący niby "jego przepowiednię".
Kiedy zapytałem o.Eugeniusza Lorek (Przełożonego Generalnego Zakonu Apostołów Jezusa Ukrzyżowanego) co Ojciec Pio mówił o końcu świata, odpowiedział krótko: „Ojciec Pio nigdy nie mówił o żadnych datach i przepowiedniach! Był temu bardzo przeciwny, jeśli ktokolwiek go o to pytał”. Ponadto dodał: „Ludzie powinni bardziej bać się Boga niż końca świata.”
Ojciec Pio pisał i to wiele, zwłaszcza listów, które są prawdziwym arcydziełem duchowości. Listy to prawie cztery tysiące stron, zebranych w czterech tomach, przeważnie z okresu młodości, kiedy to podupadły na zdrowiu w pisaniu znajdował możliwość utrzymywania kontaktów ze swoimi duchowymi dziećmi. Listy bardzo pomagały i nadal pomagają wielu ludziom pogubionym na drodze życia. W swoich listach podnosił słabych na duchu, umacniał, pocieszał, napominał ale nie straszył datami i wizją nadchodzącego kataklizmu. W jednym z listów pisał:” Strach jest większym złem niż samo zło. (CE, s. 33).
Kustosz Sanktuarium Św. Ojca Pio oraz Przełożony Instytutu Zakonnego Apostołowie Jezusa Ukrzyżowanego w Polsce, o.Jan Bańkowski zapytany na temat „przepowiedni” Ojca Pio, powiedział: „We wszystkich artykułach, które czytałem nie ma konkretnego odniesienia do któregoś z listów Ojca Pio. Natomiast znjaduję w nich dużo wypowiedzi negujących Kościół. Ich autorzy powołują się na źródło „z Internetu”, z „księgi przepowiedni” lub ogólnie z „kopii listów Ojca Pio”. Nasz założyciel, o.Domenico Labellarte (syn duchowy Ojca Pio) powtarzał, że Ojciec Pio bardzo kochał Kościół, a każdy kto próbował źle mówić o nim, został stanowczo napomniany. Nigdy nie słyszałem, by Ojciec Pio mówił o datach lub wydarzeniach związanych z końcem świata”.
"Lecz o dniu owym lub godzinie nikt nie wie, ani aniołowie w niebie, ani Syn, tylko Ojciec." (Mk 13, 32)
- Oznacza to, że musimy a priori odrzucić wszelkie kalkulacje, spekulacje i proroctwa określające datę końca czasów. To wydarzenie jest ukryte w tajemnicy Ojca i takim powinno pozostać. Chcąc pozostać wiernym słowu Jezusa, który podkreśla, iż oprócz Ojca nikt nie zna dnia ani godziny, musimy wystrzegać się pokusy dwojakiego rodzaju: życia tak, jakby godzina ta nigdy nie miała nadejść, lub wykazywania zbyt wielkiej niecierpliwości i przynaglania nadejścia końca czasów.
2012-12-13 09:41 L`Osservatore Romano: koniec świata - pseudoproroctwa, nauka i wiara "Koniec, który nie nastąpi (przynajmniej na razie)" - to tytuł artykułu autorstwa dyrektora watykańskiego obserwatorium astronomicznego ks. José G. Funesa, który zamieszcza "L`Osservatore Romano" z 12 grudnia br. Autor odnosi się w nim do medialnych doniesień o końcu świata, który zgodnie z przepowiednią Majów ma nastąpić 21 grudnia 2012 r. Za polskim wydaniem watykańskiego dziennika publikujemy treść artykułu.
Od zawsze ludzie zadawali sobie pytania na temat swego pochodzenia oraz przeznaczenia własnej egzystencji. Pytanie: "Skąd przyszliśmy i dokąd idziemy?" towarzyszy nam od tysięcy lat. Na to pytanie możemy dawać często odpowiedzi irracjonalne. W mediach i w sieci mówi się w tych dniach o końcu świata, który zgodnie z przepowiednią Majów ma rzekomo nastąpić 21 grudnia 2012 r. Jeśli poszukamy tego hasła w Google, otrzymamy 40 milionów rezultatów. Zgodnie z tą "przepowiednią" miałoby dojść do ustawienia się w jednej linii planet i słońca oraz centrum Drogi Mlecznej oraz do odwrócenia biegunów magnetycznych pola ziemskiego. O naukowych podstawach tych stwierdzeń dyskutować nie warto (są one oczywiście fałszywe).
Kiedy w 2003 r. prowadziłem na uniwersytecie w Tegucigalpie w Hondurasie wykłady z astronomii ekstragalaktycznej - nie chodziło o badania nad zawodnikami Real Madrytu, ale nad galaktykami! - miałem okazję zwiedzić ruiny ośrodka Majów w Copán i przekonać się z bliska, jak wielkimi umiejętnościami obserwowania nieba odznaczali się członkowie tamtejszych społeczności. W każdym razie nie zadawali sobie oni pytania, czy ziemia albo słońce są w centrum wszechświata. Bardziej interesowało ich znalezienie powtarzającego się w dawnych obserwacjach , który można było odnaleźć w przyszłości. W kulturze Majów czas miał wymiar cykliczny i powtarzalny. Astronomia rozwijała się ze względów politycznych i religijnych, a jej obsesją były cykle czasowe.
Choć studiowanie astronomii Majów może być bardzo fascynujące, chciałbym się tutaj zastanowić nad przeznaczeniem kosmosu. Wiemy, że początek wszechświata sięga blisko 14 miliardów lat temu. Wiemy też, iż jest złożony w 4% ze materii, w 23% z ciemnej materii i w 73% z ciemnej energii.
Według najbardziej wiarygodnych danych obserwacyjnych, wciąż się rozszerza i owo rozszerzanie jest przyspieszane przez energię ciemną.
To naukowe wyjaśnienie zakłada, że był okres, na początku, w którym wszechświat przeszedł fazę gwałtownego wzrostu, bardzo szybkiego. Ta teoria nazywana jest . Jeśli ten model jest poprawny, w bardzo dalekiej przyszłości - mówimy o miliardach miliardów lat - wszechświat . I tyle może powiedzieć kosmologia, na pewnych podstawach naukowych, o przyszłości wszechświata. Trzeba też powtórzyć, że nasze zrozumienie, choć dość zaawansowane, nie jest pełne. Do dziś nie znamy fizycznej natury ani ciemnej materii, ani ciemnej energii. Jesteśmy w każdym razie w stanie zmierzyć wywoływane przez nie efekty. Według spekulacji niektórych kosmologów wszechświat mógłby nawet nie skończyć się jednocześnie, ale mieć tzw. multi-ends: kres pewnych jego części nastąpiłby w różnych momentach.
W wizji chrześcijańskiej wszechświat i historia mają swój sens. W głębi istoty ludzkiej żyje przekonanie, że śmierć nie może mieć ostatniego słowa. Kosmologia pokazuje nam, że wszechświat zmierza w stronę końcowego stadium, w którym będzie panowało zimno i ciemność: przesłanie chrześcijańskie uczy nas, że w końcowym zmartwychwstaniu, w dniu ostatecznym, Bóg odtworzy każdego mężczyznę, każdą kobietę i cały wszechświat.
Tę przyszłą rzeczywistość wyrażają słowa Apokalipsy św. Jana Apostoła: (21, 1.3).
Apokalipsa jest tekstem profetycznym, a nie informacją naukową o przyszłości wszechświata i człowieka. Jest proroctwem, ponieważ pokazuje wewnętrzną podstawę i kierunek dziejów. W kontekście historycznym, w którym została napisana, natchniony autor stara się pokrzepić wspólnotę chrześcijan, która cierpi prześladowania. Historia ludzka (i kosmiczna) ma swój sens, który nadał jej Bóg-z-nami. Choć nie jesteśmy prześladowani, zawsze potrzebujemy pokrzepienia. Słowo Boże przypomina nam, że idziemy w kierunku przyszłości zasadniczo dobrej, mimo różnego typu kryzysów, pośród których żyjemy. Zapewnia nas bowiem, że w Chrystusie ludzkość i wszechświat mają przyszłość.
OR/KAI / Watykan
Kiedy słucham zwierzeń ludzi - nieraz są to bardzo bolesne historie życia, staram się przede wszystkim usłyszeć jakie zranienia noszą w sobie, i pomóc im je nazwać, wypowiedzieć, a następnie podpowiedzieć drogę do ich zaleczenia. Ludzie pragną by ich życie stawało się lepsze ale nie słuchają. Często nadmiar przeżywanego bólu zamyka ich serce na słuchanie. Decydującą sprawą we właściwym sposobie słuchania nie jest bowiem to, co chcielibyśmy usłyszeć, ale usłyszenie tego, co faktycznie ktoś ma nam do powiedzenia, przekazania. Bardzo ważną rzeczą jest to, co zrobimy z tym, co usłyszeliśmy. Istotną sprawą jest tu pewne uporządkowanie. W sytuacji gdzie potrzeba pracy - chowamy się za wiarą. Tam gdzie potrzeba wiary, tłumaczymy wszystko wiedzą. Przykład? Proszę bardzo. Po przepisaniu receptury ziołowej ludzie mówią: „Ja wierzę w ziółka, że mi pomogą”. W tym przypadku nie potrzeba wiary lecz systematyczności w ich stosowaniu! Natomiast kiedy proszę, by ktoś choć trochę zmienił swoje nastawienie do życia i innych ludzi albo pomodlił się za drugą osobę, wtedy słyszę: „Sądzi pan, że to pomoże?” Albo jeszcze ciekawiej jest wtedy gdy ktoś, zapewniając o swojej wierze, ogląda wynik z badań lekarskich, zanim jeszcze rozpocznie się leczenie, i wynik nie jest tak zły jak wcześniej przypuszczano. Wtedy nie dziękujemy za „cud” lecz odetchniemy z ulgą mówiąc „Tam na razie go jeszcze nie ma” . A co byś powiedziała gdyby jeszcze wczoraj tam „był”, a dziś już „go” nie ma? – Notowalibyśmy nagły wzrost wiary. Na szczęście nie o taki wzrost w wierze chodzi. Szkoda tylko, że nie potrafimy dostrzegać małych, wielkich rzeczy.
Wiedza i wiara winny iść w parze ze sobą, uzupełniając się wzajemnie. Podobnie jest z ludźmi. Powinni trwać z sobą, uzupełniając się nawzajem, zamiast wzajemnie się przygnębiać. To bywa częstym początkiem wszelkich chorób.
Jak pisał Paulo Coelho: „Ludzie zawsze myślą na odwrót: Spieszy im się do dorosłości, a potem wzdychają za utraconym dzieciństwem. Tracą zdrowie by zdobyć pieniądze, potem tracą pieniądze by odzyskać zdrowie. Z troską myślą o przyszłości, zapominając o chwili obecnej i w ten sposób nie przeżywają ani teraźniejszości ani przyszłości. Żyją jakby nigdy nie mieli umrzeć, a umierają, jakby nigdy nie żyli”. – Bo słuchają tylko siebie.
Monotonia i zapracowanie, a do tego stres, to czynniki które potajemnie zabijają nasze całe społeczeństwa. Nie od dziś wiadomo, że człowiek odprężony i wypoczęty to człowiek, który może wiele tworzyć i pielęgnować zarówno siebie jak i swoją rodzinę, co przekłada się na dobre relacje w domu i zdrowie. Gdybyśmy tylko pracowali bez odpoczynku nasza praca stałaby się co raz to mniej wydajna, ponieważ nasz organizm nie miałby czasu na regenerację. Oczywiście można powiedzieć, że ma czas na to w czasie snu, ale niestety jest to o wiele za mało. Dodatkowo poza zmęczeniem fizycznym, potrzebujemy także odpoczynku psychicznego.
Nie tylko różnego rodzaju gry, zabawy, formy aktywności ruchowej czy kulturalnej, które pozwalają nam na takową regenerację naszej kondycji psychicznej, ale przede wszystkim odpoczynek tzw. bierny czyli nie robienie niczego (ok. 15 min dziennie). Jak widać jest to bardzo trudne. Zazwyczaj kiedy mamy już wolną chwilę, to znajdziemy sobie coś do zrobienia, choćby oglądanie telewizji-byle czymkolwiek zająć nasz umysł lub ciało. Zachwianie równowagi między pracą, a odpoczynkiem potrafi być dużo bardziej brzemienne w skutkach niż zachwianie formy fizycznej. Zimne kończyny, zatory, obrzęki, zawały...
To tylko niektóre z zagrożeń wynikających z przemęczenia organizmu. Terapia w tutejszym gabinecie często, wbrew pozorom, rozpoczyna się nie wewnątrz ale na zewnątrz gabinetu – w poczekalni. To w tym miejscu powinno się rozpocząć „zwolnienie tempa”. Oczywiście każda osoba ma inne, personalne oczekiwania od takiego sposobu na odpoczynek, nie mniej jednak, jest kilka spraw dość typowych, które przeszkadzają w rozluźnieniu. Zabieganie, ciągły brak czasu, nadmiar obowiązków (których i tak nie da się przerobić), oszukiwanie samego siebie, że lepiej mógłbym odpocząć w innym miejscu. Jeżeli to prawda, to dlaczego twój organizm zaczął chorować? Wirusy to jedno, ale przewlekłe choroby w 90% mają swój początek w przemęczeniu, co jest równoznaczne z brakiem możliwości regeneracyjnych!
Bardzo często można zaobserwować na poczekalni napięcie, spoglądanie nerwowo na zegarek, kłótnie między sobą. Jeżeli rozpoczynasz u siebie naturalny proces zdrowienia to nie niszcz go rzeczami nie naturalnymi. Zamiast denerwować siebie i innych uśmiechaj się, nawiązując zdrowe relacje. Jeśli myślisz ciągle o kimś negatywnie, sam stajesz się negatywny. Jeżeli wymagasz od kogoś „czasu” - sam go sobie podaruj. To bardzo cenny prezent. Jeżeli podarujesz go dzisiaj swemu organizmowi zamiast swojej irytacji, on na pewno ci to wynagrodzi.
Wypoczynek to stan, w którym nasilają się procesy naprawcze ciała. Owy termin - wypoczynek, połączony jest silnie z innym. Chodzi o homeostazęan Homeostaza - w skrócie- jest wewnętrznym stanem równowagi, do której ciało dąży w okresie wypoczywania. Procesy, które uaktywniają się podczas homeostazy, wpływają na naprawianie, odbudowanie, przeciwdziałanie wyczerpaniu i zmęczeniu organizmu wytworzonego po czynnościach i tych codziennych i tych związanych z nerwami i stresem (domowo-zawodowym). Innymi słowy, homeostaza to stan utrzymywania stałości wewnątrzustrojowej, mimo nieustannego oddziaływania na organizm obciążających (niestałych) elementów płynących ze środowiska zewnętrznego.
W trakcie wypoczywania potęgują się wszystkie procesy anaboliczno - regeneracyjne, których zadaniem jest wyrównanie rezerw energetycznych, usuwanie z komórek materiałów toksycznych i zbędnych (odpadów), przywracanie równowagi ustrojowej. Wszystkie powyższe procesy na poziomie komórkowym są bardzo aktywne oraz obciążające energetycznie, dlatego, aby nastąpiła pełna regeneracja ciała, potrzeba i odpoczynku i dobrego słowa.
Gdy bierze się pod uwagę wpływ rodziny na dziecko, szczególną pozycję powinno przypisywać się relacjom między rodzicami. W przypadku kiedy w domu dochodzi do nieporozumień najpierw między małżonkami w konsekwencji później rodzicami -będzie to miało bezpośrednie przełożenie w późniejszym zachowaniu dorastających dzieci. Rola kobiety w takiej sytuacji jest bardzo ważna. Wynika to z przekonania, że matka jest osobą najbardziej znaczącą w życiu dziecka, a stosunek między nią i dzieckiem może mieć wpływ na całe jego życie. Istotną treścią tego stosunku jest jednak rola opiekuńczego ojca. Warunkuje ona poczucie bezpieczeństwa i stabilność emocjonalną. Stanowi to podstawę wyższych potrzeb dziecka. Według J. Dembowskiego wpływ matki na dziecko rozpoczyna się już w momencie poczęcia dziecka i trwa nieprzerwanie. Zmianie ulega tylko rodzaj potrzeb dziecka, jakie matka zaspokaja.
Z tych względów prawidłowo ukształtowana osobowość matki i ojca nabiera szczególnego znaczenia. Zaburzenia, dysharmonie pomiędzy małżonkami, patologiczny rozwój osobowości choćby jednego z rodziców niekorzystnie odbijają się na osobowości i rozwoju dziecka. Można wymienić trzy typy osobowości rodzica, które rolę w rozwoju dziecka ocenia się niekorzystnie. Są to: rodzic agresywny, nadmiernie skrupulatny lub lękowy oraz rodzic, dla którego dziecko jest środkiem kompensacji pragnień i zawiedzionych nadziei życiowych. Wtedy zamienia się całą miłość małżeńską na miłość macierzyńską. Każdy z tych typów wpływa inaczej na dziecko, lecz zawsze jest to wpływ negatywny, niezrównoważony emocjonalnie, neurotyczny.
Utrudnienia w interakcjach wychowawczych między rodzicami i dziećmi wynikają także z niedostosowania wymagań rodziców do potrzeb i możliwości dzieci. Szczególnie trudny dla niezaburzonego przebiegu interakcji jest okres dojrzewania, nasycony krytycyzmem i buntem wobec dorosłych oraz brakiem równowagi emocjonalnej.
W rodzinie często występuje niekonsekwencja-nie tylko jednego z rodziców, ale przede wszystkim w oddziaływaniach obojga rodziców. Warunki życia rodziny przysparzają często rodzicom, jako wychowawcom, sytuacji trudnych, związanych z koniecznością godzenia obowiązków zawodowych i rodzinnych, spełniania równocześnie oczekiwań kilkorga dzieci w różnym wieku. Podstawowym błędem jednak będzie podważanie decyzji jednego z rodziców w złudnym przekonaniu wyższego dobra dziecka. Zazwyczaj jeden z rodziców bywa nadmiernie opiekuńczy zabiegając o zgromadzenie wokół dziecka potrzebnych mu dóbr i usiłuje wykluczyć samodzielność dziecka w zakresie ich zdobywania i użytkowania. Usuwa z drogi dziecka wszystkie przeszkody, rozwiązując za nie wszelkie trudności. Często taki rodzic ulega zachciankom dziecka i jego dążeniom, nie dostrzegając, że nie wszystkie pragnienia są korzystne z punktu widzenia przystosowania i właściwego wychowania. Może łączyć się to z nadmierną czułością, opiekuńczością i brakiem kontroli poczynań dziecka.
Tak rozumiana nadopiekuńczość generuje błędy ulegania, zastępowania i idealizacji. Podkreślając znaczenie rodziców w życiu i rozwoju ich dzieci, zakłada się, iż decyduje o tym znaczeniu występująca w rodzinie więź emocjonalna i to zwłaszcza między mężem i żoną, a później łącząca dziecko z rodzicami. Poczucie właściwego związku emocjonalnego gwarantuje poczucie bezpieczeństwa i zaspokojenia podstawowych potrzeb. „Ciepła” żona i matka, dobry i wrażliwy mąż i ojciec wpływa bardzo korzystnie na rozwój kontaktów społecznych i późniejszą dojrzałość swych dzieci.
Pamiętajmy jednak, że każdy medal ma dwie strony: Rygorystyczna postawa rodziców wobec swych dzieci przynosi odmienne skutki wychowawcze. Dzieci mają zaniżoną samoocenę, są lękliwe i mało odporne na stres.
Pamiętajmy również, że nie wychowamy dziecka przeprowadzając wojnę między obojga rodzicami, jak również „wpadając” w skrajności. Proces wychowawczy jest procesem złożonym i bardzo długim, zaczynając od relacji małżeńskich skończywszy na relacjach z dziećmi.
Potrzebna jest najpierw radykalna zmiana własnego postępowania, otwartość i szczerość między małżonkami! To dopiero pozwala stawać się Rodzicem.
Najczęstsze błędy rodziców:
Niewłaściwe relacje pomiędzy małżonkami – zaburzona sfera uczuciowa tworzy częste nieporozumienia, nieujednolicone decyzje w stosunku do dzieci, brak wzorca dobrego modelu rodziny opartego na wzajemnej miłości i zgodzie.
Brak wyznaczania dzieciom granic - nie mówimy im NIE, z powodu źle pojętej miłości: kiedy maluch próbuje łyka piwa, kiedy popycha inne dziecko, kiedy starsze dziecko do nas lub innych zwraca się nieładnie, kiedy jego zdanie jest ważniejsze od rodzica - udajemy, że nie widzimy bądź nie słyszymy, ewentualnie reagujemy SŁABO, prosząco i NIEZDECYDOWANIE.
Bywamy niekonsekwentni w postępowaniu wobec dzieci, nie szanujemy swego słowa, ulegamy dzieciom pod pretekstem, że to wyjątkowa sytuacja ( okłamujemy samych siebie) lub kiedy nie dajemy sobie rady ("dziecko wchodzi nam na głowę"); następnym razem będzie niestety gorzej, bo dzieci są mądre i szybko się uczą; każde odstępstwo od zasad bez omówienia tego z dzieckiem jest końcem istnienia RODZICA.
Widzimy w dziecku 7-my Cud Świata, jego zdanie, jego potrzeby są najważniejsze (dyskryminuje to resztę rodziny, prowokuje konflikty między rodzicami a dzieckiem; dziecko ma poczucie, że jest w centrum uwagi wszystkich, może wykorzystywać swoją lepszą pozycję do dyktowania reszcie warunków i zasad współżycia rodziny, jednym słowem hodujemy egoistę i egocentryka)
Wyręczamy dziecko najpierw w samodzielnym jedzeniu, ubieraniu - bo my zrobimy to lepiej i szybciej. Starsze dzieci i młodzież wyręczamy w ich obowiązkach domowych.(Patrz punkt następny)
Nie wyznaczamy i/lub niekonsekwentnie egzekwujemy wykonywanie prac na rzecz rodziny np. zmywanie naczyń, odkurzanie, sprzątanie własnego pokoju itp. Wymagamy jedynie, aby dziecko się uczyło. Wiemy jednak po sobie, że im więcej mamy obowiązków, tym lepiej organizujemy sobie czas. Poza tym jak nauczymy dziecko organizowania czasu jeśli nie ma ono żadnych obowiązków?!
Nie mówimy dzieciom (lub zbyt rzadko), że są mądre, piękne, kochane, świetnie coś robią itp. Niektórzy tego nie potrafią - nie słyszeli tego od swoich rodziców, a niektórym wydaje się, że "zepsują dziecko".
Uwagi krytyczne przekazujemy zaś zbyt szybko i chętnie. Wydaje nam się, że to jest dobra metoda wychowawcza - wskazywanie błędów. I tak jest - na pewno, ale skuteczna będzie tylko wtedy, gdy pochwał będzie 2 razy więcej niż uwag krytycznych. Przecież dziecko - też człowiek, a który człowiek lubi słuchać krytyki? Technikę przekazywania krytyki niektórzy nazywają - "sandwicz", albo po polsku "kanapka". Tylko wtedy jesteśmy przyjąć gorzką przecież i niesmaczną część (uwagi), jeśli obłożymy je umiejętnie w coś przyjemniejszego i smaczniejszego (informacje pozytywne). Zamiast więc mówić "Adrian, znowu zostawiłeś bałagan w swoim pokoju" - powiedzmy "Synku, cieszę się, że tak fajnie bawiłeś się z kolegami, chyba muszą Cię bardzo lubić. Posprzątaj teraz swój pokój. Następnym razem zaproponuj kolegom wspólne sprzątanie - pójdzie wam szybciej"
Używamy drażniących zwrotów (jak w przykładzie powyżej) - „zawsze, nigdy...” Są one zwykle krzywdzące, bo to nieprawda, że coś dziecko robi zawsze (źle), albo nigdy (dobrze). Może dzieje się tak często, wg nas pewnie zbyt często i stąd chcemy podkreślić jak bardzo nas to denerwuje - niestety efekt jest zupełnie inny. Atak zwykle wywołuje obronę, czasem w postaci również ataku!
Nie mówimy (lub zbyt rzadko) - kocham cię, cieszę się, że jesteś, że mam ciebie itp. I znowu, wracamy do relacji małżeńskich, albo nie umiemy tak mówić, albo wydaje nam się to tak oczywiste, że nie potrzebne są deklaracje słowne. Jeżeli nie tworzymy ciepła w związku między małżonkami – nie będzie go u dzieci.
Nie oglądamy/Nie czytamy z dziećmi bajek. Włączamy im telewizor, magnetowid i mamy "je z głowy". Nie rozmawiamy więc z dzieckiem o bohaterach i wydarzeniach, bo ich nie znamy. Nie wyjaśnimy więc, że w bajce jest fikcja, nie uspokoimy , gdy dziecko się boi, bo nie rozumie akcji i co najważniejsze nie wiemy czy to co ogląda nasze dziecko to dobra, wartościowa bajka, czy animowany filmik lub gra o wątpliwych walorach. Niektóre bajki lub gry nie tylko nic nie wnoszą w życie dziecka, niczego nie uczą, nie dają pozytywnych wzruszeń, ale nawet są szkodliwe - UCZĄ AGRESJI, NIEWŁAŚCIWEGO SŁOWNICTWA I NAGANNYCH POSTAW.
Nie potrafimy słuchać nie tylko dzieci ale przede wszystkim siebie nawzajem. - stąd rodzą się niewłaściwe wymagania, nieporozumienia, oddalenie.
Trzeba być dobrą żoną/mężem następnie uważnym obserwatorem, cierpliwym, konsekwentnym w działaniu, tak abyśmy przez swoje zachowanie jak najmniej krzywdy wyrządzali swemu dziecku.
Antoine de Saint-Exupery „Maly Książę”
Często najpiękniejsza róża rośnie najbliżej, ale równie często obok znajduje się i baran...